Jesteśmy inicjatywą grupy przyjaciół i chcemy ten krąg przyjaciół powiększać.
Dialog, a nie ofensywa, jest naszą dewizą.

 
Artykuły

Ewa Karbowska
Wspomnienia "bezkompleksiary", czyli o człowieczeństwie i kobiecości stereotypom wbrew.

Dzisiaj, gdy już ,jakiś czas temu, przekroczyłam "czterdziestkę" i mimo znacznej widocznej - a istniejącej "od zawsze" - niepełnosprawności fizycznej, od 13 lat pozostaję w stałym udanym związku z pełnosprawnym mężczyzną, a za sobą mam kilka całkiem miłych, choć na pewno nie tak istotnych, historii podobnej natury, wydawać by się mogło, że zastanawianie się nad tym, czy wbrew własnemu kalectwu spełniłam się jako kobieta, a tym bardziej opowiadanie o tym jak ów proces potencjalnego "spełniania się" wyglądał, nie mają większego sensu.

Jest jednak powód, i nie jest nim bynajmniej ,wyrobione przez kogokolwiek, moje przekonanie o własnej wyjątkowości, dla którego postanowiłam podzielić się z innymi wspomnieniami z minionego fragmentu swego życia. Mam zamiar opowiedzieć nie "wzruszający życiorys kaleki, jako taki" ,ale opisać siebie ,także tę sprzed iluś tam lat, pod kątem formowania się i funkcjonowania mojej płciowości. Szczególnie zależy mi na tym, aby odwołując się do własnych w tym zakresie doświadczeń, przeciwstawić się istniejącym w Polsce społecznym stereotypom, które odmawiały i niestety nadal odmawiają niepełnosprawnym (bardziej kobietom, niż mężczyznom) prawa do seksualności, nie mówiąc już o eksponowaniu, czy eksploatowaniu tejże. Powodem takiej decyzji jest nadzieja. Nadzieja, że mówiąc otwarcie o odczuciach we własnych najbardziej intymnych sprawach, uda mi się może pomóc niektórym kobietom, znajdującym się w podobnej do mojej niegdysiejszej sytuacji, a mającym nieco mniej odwagi, czy też pewności siebie. Wszystkim zaś pełnosprawnym, bez względu na ich płeć, spróbuję uświadomić, iż nieco wyświechtany, choć prawdziwy, slogan TACY SAMI (czy raczej TAKIE SAME) może obowiązywać, i obowiązuje nie tylko w sferze likwidacji barier architektonicznych, komunikacyjnych lub edukacyjnych, ale obejmuje swoim zasięgiem także seks. Cały bowiem ten obszar ludzkiej aktywności to nie tylko przysłowiowe "nogi do szyi" (choć wcale nieźle gdy są), ale to przede wszystkim mózg. Mózg traktowany jako narzędzie: samoakceptacji, akceptacji drugiego człowieka, tworzenia wokół siebie tej atmosfery, w której erotyzmem "kapie" już choćby tylko z oczu, albo i z intelektu.

Przechodząc do konkretów proponuję zatrzymać się jeszcze na chwilę, zwłaszcza przy wymienionej wcześniej samoakceptacji. Przecież jeżeli naprawdę chcemy, DROGIE PANIE, aby mężczyźni traktowali nas , z wszystkimi naszymi fizycznymi niedostatkami, dokładnie tak samo jak kobiety tych defektów pozbawione, to najpierw my same musimy siebie tak traktować, bo tylko wtedy również faceci nie będą mieli innego wyjścia. W "tych sprawach" jest bowiem trochę tak jak na piłkarskim boisku, bo gra się tak jak "PRZECIWNIK/CZKA" pozwala. Jeśli zrobimy z siebie ofiary losu, to będziemy postrzegane jako ofiary losu, natomiast jeśli sobie na to nie pozwolimy, ONI też ,jeśli nawet nie od razu, to po którejś kolejnej próbie, sobie - w stosunku do nas - na to nie pozwolą.

W tym momencie już słyszę ("uszami wyobraźni") sceptyczny pomruk moich ewentualnych czytelniczek / czytelników, a brzmi on: "łatwo jej mówić" i od razu zapewniam, wcale nie było mi łatwo, też musiałam się tego uczyć. Fakt, naukę zaczęłam stosunkowo wcześnie, bo już w przedszkolnym dzieciństwie. Chodzi o to, że aby nauczyć się szanować siebie jako kobietę - a następnie nakłonić do tego innych - najpierw musiałam zacząć szanować siebie jako człowieka. A to , w moim przypadku, miało początek już w piaskownicy. Kiedy jakiś, odrobinę tylko starszy kolega naśmiewał się z tego, iż poruszam się w tym piasku na czterech zamiast, jak inni, na dwóch kończynach, po krótkim i bezskutecznym wytłumaczeniu sytuacji, dostał ode mnie dziecięcym wiaderkiem w głowę, a wiaderka były wówczas metalowe. Próbę interwencji wychowawczo - porządkowej jego rodziców u moich zbyto właściwie niczym. Ale od tej pory już nikt na podwórku się ze mnie nie śmiał. W ramach dalszej edukacji społecznej była jeszcze decyzja moich rodziców o niezgodzie na tzw. "indywidualne nauczanie", czyli szkołę w domu. Przyszedł więc czas na desperacki, naprawdę wtedy nieprosty, krok, polegający na posłaniu mnie do szkoły masowej. Nie było łatwo, nie istniały wszak jeszcze ani szkoły ani nawet klasy integracyjne, a i samo przekonanie pedagogów o tym, iż owszem jestem niesprawna, ale TYLKO fizycznie, zajęło trochę czasu. Ponieważ rodzina pracowała zawodowo, najpierw całą "techniczną" stronę mojej edukacji zabezpieczały specjalnie wynajmowane w tym celu panie, ale im byliśmy starsi, tym częściej wystarczała jedynie pomoc kolegów z klasy. Chyba już wtedy decyzja o skończeniu przeze mnie szkoły średniej i studiów wyższych była dla nas wszystkich oczywista, i to niezależnie od trudności, jakie przyjdzie przy tym pokonać. Z całą pewnością bowiem, nie tylko "normalna" edukacja jako taka, ale różne - w tym również "quasi erotyczne" - ,normalne dla tego wieku, zabawy moich szkolnych kolegów, w których jako ich równolatka brałam oczywisty udział, sprawiły, że nie tylko sama siebie traktowałam jak normalną dziewczynę, ale tak też byłam traktowana przez swoich rówieśników, w tym także kolegów, wtedy jeszcze bardzo młodych, ale jednak już mężczyzn. Nie ulega wątpliwości, że dzięki temu została załatwiona najważniejsza sprawa, mimo fizycznej ułomności byłam "normalna" nie tylko dla siebie samej i moich najbliższych, ale także dla otoczenia. I jeśli, jak każda nastolatka, czekałam wtedy na tę prawdziwą, także fizycznie spełnioną, miłość, to podwaliny pod to czekanie miałam z pewnością najlepszej jakości. Były one takie dobre właśnie dlatego, że zwyczajne.

Jak należało się jednak spodziewać, mimo tak doskonałego, w swej zwyczajności, przygotowania do bycia człowiekiem w ogóle , a kobietą w szczególności, gdzieś koło 17 roku życia, przyszedł moment kiedy, pewnie wskutek dziejącej się wtedy w każdym ludzkim osobniku burzy hormonalnej i ja nie mogłam i też nie chciałam, ignorować swojego kalectwa. Zaczęły się "pretensje do całego świata", pytania w stylu "dlaczego właśnie mnie to spotkało" i obawy o to, iż "nikt nie pokocha mnie tak naprawdę do końca i z wszystkimi tego faktu konsekwencjami". Tu miałam szczęście po raz kolejny, udało mi się wtedy doświadczyć, wspomnianej już tu, ale wtedy świeżo odkrytej, erotycznej siły intelektu. Zaczął się w moim życiu kilkuletni okres miłosnej - choć nigdy fizycznie nie skonsumowanej - fascynacji pewnym facetem. Był on ode mnie nieco starszy i był już studentem, wtedy, gdy ja byłam jeszcze uczennicą, a mimo to z przysłowiową"otwartą gębą" słuchał moich ,nie do końca wtedy zdefiniowanych i raczej dyletanckich, wynurzeń o życiu, miłości, filozofii i sztuce. Zasłuchany potrafił nawet , mimo głodu, nic nie zjeść na wyjątkowo sutym przyjęciu i bardzo ciepło , erotycznie brzmiącym głosem mówił do mnie : "Ewo". Dziś nie mogę nie przyznać, że ta zanikająca już ,i nieco archaiczna, forma wołacza, wypowiadana doniosłym tonem intelektualisty, robiła na mnie bardzo silne, oczywiście erotyczne, wrażenie, zwłaszcza wtedy, gdy całowaliśmy się namiętnie nad otwartym tomem dzieł ,na przykład, Hegla. Nie staliśmy się parą, pewnie dlatego, że - jak to widzę dzisiaj - to ja go kochałam, a on był "tylko" mną zafascynowany, i na trwały , a przede wszystkim pełny, związek było to zdecydowanie za mało. Do dziś pozostał jednak bardzo miłym wspomnieniem mojej nastoletniej młodości i jestem głęboko przekonana, iż fakt, że nie zostaliśmy razem , na pewno, nie miał nic wspólnego z moim kalectwem.

Dwóch kolejnych "mężczyzn mego życia" ,tym razem już kochanków, każdy naturalnie w swoim czasie, musiało się , mimo tego mojego dobrego przygotowania do życia, o którym pisałam wcześniej, nieźle napracować zanim uwierzyłam, że nie robią "tego" z litości. Byli jednak na tyle skuteczni, że od bardzo dawna wiem, iż z litości można dać komuś 2 złote, a nie ,(po uprzednim, wbrew formie, pełnym zachwytu , choć może istotnie zbyt spontanicznym, okrzyku :"o ku..a, co za oczy") ciągnąć go do łóżka i namówić na ładny kawałek wspólnego życia. Dopiero z taką pewnością mogłam iść dalej i choć przeżyłam potem jeszcze kilka damsko - męskich ,nie zawsze równie wspaniałych - jak te pokrótce opisane - epizodów, to jednak miałam , dzięki trzem wspaniałym facetom, tyle siły, aby nawet z dzisiejszej perspektywy, nie uważać ich za błąd, a tylko za kolejne, cóż , że czasem bolesne, doświadczenie. A skoro mnie się udało, to innym też ma prawo, na co zawsze należy mieć nadzieję, a jeszcze lepiej mieć tego pewność, nawet niekiedy wbrew pozornie oczywistej rzeczywistości.

Dopełnieniem tych "kombatanckich wspomnień" powinno być niewątpliwie podziękowanie. Dziękuję więc po kolei:

- trzem wspaniałym wspomnieniom mego życia za to, że uczynili mnie kobietą bez kompleksów,
- memu mężowi za to, że nie tylko był ze mną, ale i miał odwagę zostać, wtedy, gdy tą kobietą już byłam. Dodatkowo chyba jeszcze za to, iż zgodził się na napisanie ,przeze mnie, tego artykułu.
- Przede wszystkim jednak dziękuję mojemu ojcu za prawidłową reakcję na incydent z kubełkiem i piaskownicą, za awanturę w sekretariacie dyrektora pewnej warszawskiej podstawówki, do której nie chciano mnie ,początkowo przyjąć i za dzieciństwo bardziej kolorowe od dzieciństwa wielu sprawnych młodych ludzi. Dzięki temu bowiem polubiłam siebie taką, jaką jestem, a bez tego lubienia nigdy nie byłabym taka, jaka jestem dzisiaj.

strona główna
 
aktualności
statut Stowarzyszenia
dlaczego One.Pl?
skąd przychodzimy?
dokąd idziemy?
kim jesteśmy?
projekty
media o nas
artykuły prasowe
nasze konto
kontakt z nami
nasz informator
 
przekaż 1% podatku
  ONE.PL. Wszelkie prawa zastrzeżone.   Kontakt one.pl@op.pl.